12 sierpnia 2008

Zapomniana recenzja koncertu Neurosis

Jako, że pojutrze czeka nas muzyczna uczta w wykonaniu NEUROSIS, a blog ten jest nastawiony na grzebanie się w starociach, no to pogrzebalam.... i wygrzebałam swoją recenzję koncertu NEUROSIS z roku 1992 z Berlina, która miała się ukazać w zinie Panta Rhei. Niestety zin nie wyszedł, a karteczki z moimi wypocinami zaległy na dnie szuflady. Pomyślałam jednak, że teraz jest fajna okazja, żeby je odkurzyć. Przepisałam wszystko bez cenzury i poprawek. Ten tekst po części oddaje ówczesne klimaty i moje szczeniackie emocje. Gwoli wyjaśnienia - 1 marka (DM) to było wtedy około 2 złote.
No i fotka (moja ulubiona...!) - Scott jaki szczuplutki! :-)
Goha









BERLIN 1992.10.24. SO36

NEUROSIS, YOUTH BRIGADE
To nie byl zwykły koncert. To było wydarzenie, niesamowite przeżycie, coś czego nigdy nie zapomnę.
Stojąc przed wejściem do klubu, bałam się, że mogę się rozczarować, bałam się że wszystko może być nie tak, jak sobie to wyobrażałam... Było totalniej i wspanialej niż mogłam przypuszczać! I chociaż opłaciłam ten wyjazd cholernym przeziębieniem, to warto było!
Może zacznę od początku... Na początku jest zazwyczaj tłum przy stoisku, gdzie kapele sprzedają swoje oryginal T-shirts i płyty. Tym razem nie było żadnego tłumu. Nic dziwnego, w końcu nie są to kapele z NYC. W Berlinie ubranka firmujące coś innego niż NYC HXC nie mają wzięcia. Totalny snobizm, związany z Nowym Jorkiem, który tam panuje da się zauważyć na każdym kroku. Kiedy miesiąc wcześniej byłam w tym samym klubie na koncercie SHEER TERROR do stoiska z ciuszkami nie szło się dopchać. Już po chwili pół sali paradowało w bluzach, koszulkach, spodenkach ST...!
No cóż, produkty NEUROSIS i YOUTH BRIGADE jakoś nie za bardzo przypadły do gustu snobowanym berlińczykom. Trudno, ich strata...
No, ale wróćmy do koncertu!...
Kiedy nagle w klubie zrobiło się kompletnie ciemno, ta ciemność tak zaskoczyła wszystkich, że równocześnie zrobiło się zupełnie cicho. I tę ciszę przeszyły dziwne, monumentalnie brzmiące klawisze. Trzy przyciemnione światła padające na trzech facetów przy mikrofonach z przodu sceny (dwie gitary plus bas). Z boku piętrowy zestaw klawiszy, bębny. Całości dopełniał z tyłu ekran, na którym rozgrywały się jakieś psychodeliczne sceny.
Poczułam jak ciarki chodzą mi po ciele tam i powrotem... To było oczywiście NEUROSIS, kapela dla której pokonaliśmy 700 kilometrów dzielących nas od Berlina.
Pierwszy raz widziałam na koncercie w Berlinie publikę, która stała jak porażona, prawie nikt się nie ruszał, tylko niektórzy dyskretnie się kiwali. Wydaje mi się, że nawet na myśl nikomu nie przyszła chęć skakania ze sceny, byłoby to chyba porównywalne z profanacją jakiejś świętości!
Koncert był jedną ciągłością, nie przerwany ani jednym zdaniem do publiki. Mimo to czuło się jakiś mistyczny kontakt z tymi kolesiami na scenie. Zagrali same kawałki z najnowszej płyty „Souls at zero” i przeróbkę Kennedys’ów. Wszystko było tak jak na płycie.. dzwony, chóry, skrzypce doskonale naśladowane przez klawisze. Kiedy skończyli cała publika zaczęła krzyczeć jak opętana, niestety wszystko zostało zagłuszone przez totalne sprzężenia, które trwały chyba z 10 minut. Przez ten czas rozmontowali sprzęt i zeszli ze sceny. Nie było mowy o żadnych bisach. Zresztą z perspektywy czasu patrząc bis nie pasowałby do tego co nam zaserwowali. To była całość, pewien ładunek, ni mniej, ni więcej, tylko tyle właśnie ile trzeba by powalić (chociaż... słuchać by ich można w nieskończoność...).
Po koncercie nagle odmieniły się gusta „berlińskich nowojorczyków” i CD NEUROSIS szły jak woda.
A potem był już tylko jakiś (jednak!) niedosyt..., no i YOUTH BRIGADE. To totalna pomyłka, że te kapele występowały w takiej właśnie kolejności. Na tle NEUROSIS YOUTH BRIGADE wypadli strasznie bladziuteńko. Nie wszystkim chciało się bawić przy skocznych rytmach starych hiciaków po zaaplikowanej dawce mrocznej muzyki NEUROSIS, która siedziała jeszcze gdzieś pod skórą. Gdyby Y.B. grali jako pierwsi z pewnością trudno by było ustać w miejscu, bo czadzili naprawdę extra – stare kawałki, niby takie same, ale jakby z jakimś nowym „powerem”.
I tak na koniec sobie myślę, kiedy wreszcie nie będziemy musieli jeździć do Berlina, żeby zobaczyć coś naprawdę extra. Czy kiedyś będzie nas stać na to, żeby ściągnąć taką kapelę, jak np. NEUROSIS, którzy biorą za koncert astronomiczną na nasze warunki sumę 1000DM (w SO36 koncerty sa po 15DM – kwota ta nie stanowi raczej zbyt dużego problemu dla przeciętnego Niemca. Na imprezy przychodzi po 500-700 osób. Nie trudno obliczyć ile kasy mają po każdej imprezie... Dochodzi jeszcze barek, w którym wszystko jest dwa razy droższe, ale i tak interes nieźle się kręci).
W sumie może kiedyś do tego dojdziemy, bo przecież nie da się ukryć, że jest coraz lepiej...
A na drugi dzień w SO36 grało MIGHTY MIGHTY BOSSTONES. Ale szkółka wzywała, a i pieniążki gdzieś sobie poszły...